Bez tytułu
i znowu tak się zastanawiam: czy wziąć się za picie wina, czy może gibnąć się na łóżku i popłakać sobie? I nawet nie trzeba się zbytnio nad żadną z tych kwestii rozprawiać. Napić się nie mogę –sprawa jest prosta –do domu wracam dopiero w piątek /sobotę? Więc do tego czasu trzeba będzie wytrzymać. A co do drugiej opcji.... ahh! Cholera ileż można! Głowa mnie i bez tego boli.
Bo tak to jest do jasnej cholery! Jak człowiek się stara, to wszystko na złość.
Ty mówisz kocham, a On spierdalaj.
Oczywiście w cudzysłowie.
Mam dosyć naprawiania. Mam dosyć dostawania po głowie kamieniami lecącymi z nieba. Ja chcę tylko spokoju... i szczęścia trochę. Chcę normalnego życia. I miłości też. Prawdziwej. Ot co- bo się przyzwyczaiłam...
I kiedy dochodzę do wniosku, że to miejsce jest jedynym, w którym mogę się otworzyć to aż serce mi się kraje.
Idę po to cholerne wino.
Dodaj komentarz